Z wielkich połaci dawnej ordynacji Marcin Zamoyski, syn Jana, odkupił za grube miliardy starych złotych skrawek
dawnych włości w Michalowie, niewiele ponad 500 ha. Wrócił na rodowe dziedzictwo latem tego roku, tuż przed żniwami.
Jego dziadkowie opuscili majątek i wyjechali z pobliskiego pałacu w Klemensowie pół wieku temu. ( drobna nieścisłość w
ostatnim zdaniu. To rodzice M. Zamoyskiego opuscili palac pół wieku temu. Dziadek pana Marcina Maurycy Zamoyski zmarł
tuż przed wojną - Jan Makara)
Historyczny przekładaniec
Po drodze z Zamościa do Michalowa mija się
Bodaczów, gdzie socjalizm wzniósł kłócącą się z pejzażem fabrykę margaryny i Klemensów- z dawną cukrownią Zamoyskich, gdzie
do dziś produkuje się słodkie kryształki. A zaraz na prawo jest Michalów. Tu historia mocno akcentowała każde wydarzenie.
Czas mieszał folwarczne zabudowania z pegerowskimi blokami i chłopską wsią. Panów przegnał, księdza wprowadził do pałacu,
zostawił starą szkołę z ordynackich czasów, ale i postawił nową. Nawet wiejskie zagony wciskają się się między hrabiowskie kiedyś, a
państwowe ostatnio pola. A ludzie? Z pokorą nadążają za czasami, bardziej zdani na los, niż na własne siły.
A bo ja wiem, czy to dobrze, czy źle, że Pan wrócił - zastanawia się głośno przypadkowo spotkany pegerowski emeryt.
Bezradnie rozkłada ręce bo nie zna odpowiedzi. I życzliwie pokazuje drogę na skróty do nowego zarządcy. To ten w
kapeluszu z łopatą. Stanisław Balasa nie jest skory do rozmów - Tu jest prywatny wlaściciel, ja tylko zarządzam - mówi.
Jak to wszystko teraz wygląda? - przecież widać. Istna ruina. Marcin Zamoyski przejął ziemię przed żniwami.
Zboże już się wysypywało z kłosów, a tu trzeba remontować kombajny. Zabudowania mogły poczekać. Najważniejsze były zbiory.
Bywało więc, że i dwie doby nie ruszał się z Michalowa. I nie tylko na swoje patrzył. Gdy nastał zbiór rzepaku, Bodaczów nie
nadążał ze skupem. Chłopi nawet po nocach stali w kolejkach. Dogadał się wtedy z prezesami, że ze 30 ton wysuszy w swoich
magazynach. O tym co będzie teraz w Michalowie, zarządca niechętnie mówi. Jedno wie, że na tej ruinie ręce trzeba po łokcie
urobić. I gdyby nie sentymenty, nie warto by sobie głowy zawracać.
Socjalistyczny postęp wsi
Michalów to w połowie chłopska, a w połowie pegeerowska wieś. Ta pierwsza trwa na swoim, druga zagubiła się w przemianach. Jedyne
co łączy tych bez ziemi to blokowisko. W kilkunastu blokach mieszkają dziś starzy i młodzi. Starych jest więcej. Bloków
Marcin Zamoyski nie kupił. Wcześniej za grosze mieszkania przejeli na własność lokatorzy.Jak się pracowało dwadzieścia i więcej
lat w PGR, to mieszkanie można było kupić juś za 10% wartości. To wszystko, czego się ludzie dorobili. Dach nad głową,
groszowe emerytury, czarno biały telewizor - mają tylko starzy. Nieliczni zaczepili się gdzieć na stałe. Cukrownia potrzebuje
ludzi tylko w sezonie. Bodaczów zwolnił większość starej załogi. Niektórym udało się znaleść coś za granicą. Bywa, że chłop dzieci
bawi a żona dorabia. Z prywatnymi - jak mówią trzeba być ostrożnym. Jedna poszła szyć przez miesiąc, to 16 godzin dziennie
pracowała i dostała milion. Ci, którzy całe życie spędzili w pegeerze tęsknią za tamtymi czasami. Wtedy wszystko było poukładane
. Przydomowa 5-arowa działka, darmowe mleko i przedszkole. Za mieszkanie płaciło się grosze. Kobiety wspominają, że jak
trzeba było, to i o czwartej rano się wstawało do żniw. I w niedzielę zwoziło się siano byle zdążyć przed deszczem. Ale
wiadomo było, że dzieciaki najedzone i dopilnowane. Dyrektor zawsze nakazywał przedszkolance, że ma siedzieć dotąd, aż
ludzie wrócą z pola. Może i dużych pensji nie mieli, ale były deputaty. Na początku magazynierom niewiele się płaciło. I
tak było wiadomo, że ukradną. Dziś już do przedszkola nikt dzieci nie przyprowadza. W przytulnych niegdyś salkach stoją stare pegerowskie meble.
Na ścianach pozostały namalowane krasnale, a w łazienkach małe umywalki i sedesy. Pani Irena, która pracowała w biurze PGR, mówi:
- Dobrze było nawet niezaradnym. Wszystko dali, o nic się nie trzeba było martwić. I nagle się skończyło. Tak ludzi
zostawili. Nowy właściciel Michalowa na razie nie jest wielką nadzieją. Zatrudnił raptem kilka osób z pegeerowskiej
załogi. Ale jako człowiek jest dobry - twierdzi p. Irena. Da się z nim żyć. Jak młodzierz chciała w starym budynku
zrobić dyskotekę, zarządca zbywał ich z dnia na dzień. Czekali więc, by dopaść Zamoyskiego. I okazało się, że nie ma
problemu. Pan Marcin sam szukał klucza do kłódki.
Czy korzenie odrosną?
W Michalowie żyje się głównie wspomnieniami o pegeerze. Ale są ludzie, ktorzy pamiętają czasy ordynacji i pana hrabiego,
dziewczynki i panicza pamiętają. I to, że wieś miała dobre stosunki z dworem. Bo tam była elektrownia i stamtąd płynął prąd. Jasno
było w pałacu i chałupach. Ojciec Ireny Skowyrowej był stolarzem. Mieszkali w parku obok pałacu - tam, gdzie były mieszkania dla
służby. Pani Irena skończyła podstawówkę. Po wojnie pracowała zawsze w biurze. Dziś ma 85 lat i część zdarzeń zatarło się
w pamięci. Ale mówi o mężu, że pracował u Zamoyskich jako kierownik elektrowni o teściu, który był lokajem, a potem
wyjechał do Brazylii. Pamięta, jak pani hrabina organizowała kurs szycia i gotowania, i jak miała do niej słabość, bo
pieniądze dała i zboże gdy wychodziła za mąż. I pamięta, jak ojciec dostał ataku serca, gdy go Zamoyscy zwolnili. I chociaż pani
hrabina wezwała lekarza to i tak umarł. Stefania Szydukowa nie była tak blisko pałacu, - Ot, zwykła czeladź - powiedziała
o sobie. Jak zaczeła robić na pańskim polu, to piętnastu lat nie miała. Bardziej pamięta zarządcę niż hrabiego. Państwo
czasami tylko na koniach albo tarantem przemknęli. Tam gdzie mieszkała - w chałupie koło mostu - dziś tylko gruszka została.
A ona? Kto by wtedy pomyślał, że starość spćdzi w pegeerowskim bloku. Jej córka Krystyna, po mężu 'Zukowa, dziewięcioro
dzieci wychowała. Ordynacji prawie nie pamięta, ale wie co to praca. - Teraz świat zmarnowany, ludzie nie chcę robić, skoro
kuroniówkę dają - mówi. Więc zarządca Marcina miał rację, że pijaków powyrzucał i swoich wziął. 'Zukowa nie tylko patrzy
ale i widzi: - Jak w pegeerze rzepak zbierali, to tyle ziarna w ziemię poszło, że nowy wyrósł. A zamoyski to się interesuje. Codziennie w lecie tu przyjeżdżał,
był przy maszynach. Jak będzie miał głowę to nastaną lepsze czasy. Przecież to jego ojcowizna. Powinno mu się udać - jest
młody, uczony. Może zrobi, że będą konie i stadnina jak kiedyś. Daj Boże, niech to wszystko odbuduje.
Marcin Zamoyski chętnie mówi o swoich planach. - Ziemia musi rodzić. To co nabyłem, przedstawiało żałosny widok:
zachwaszczone nienawożone pola. Najbliższe dwa lata to walka z chwastami. Niegdyś Michalów słynął z chmielowych upraw.
Ale 22 ha bezlitośnie zniszczono. - Do tej pory nikt za to nie poniósł konsekwencji - dodaje.
Nowy właściciel w tym roku zasadził chmielem 2 ha. Jeszcze dwa lata i odtworzy plantację.
Michalowskie gospodarstwo to nie tylko pole, także 80 ha łąk. Przydałoby się wrócić do hodowli. M. Zamoyski zrobił
konkretne wyliczenie. wyszło, że nakłady musiałyby być piekielne: minimum 100 krów, to 9 miliaddów st. złotych. A tymczasem
Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa sprzedała mu Michalów za 25 miliardów. Tyle kosztowała ziemia i budynki. Do tego trzeba
dołożyć dochód z majątku obrotowego i pieniądze za maszyny. Zamoyski chciał, by agencja rozłożyła mu spłatę należności
na 9 lat. Ustawa zakłada tu dużą elastyczność: od 4 do 15 lat. Ale dano mu najkrutszy termin - 4 lata. Pobliski pałac
w Klemensowie ciągle pozostaje w sferze marzeń. Potomek ordynata uważa, że powinno się tu stworzyć coś dla Zamościa.
Klemensów na hotel się nie nadaje. Z 90 pomieszczeń, może udałoby się wygospodarować 8-9 osobnych pokoi. Reszta jest w
w amfiladzie a konserwator nie pozwoli na żadne zmiany. W dawnym pałacu można by jednak urządzić ośrodek rekreacyjno
wypoczynkowy. Z kortami, basenem, biblioteką. 3 lata temu konserwator generalny wyliczył, że na remont potrzeba 35 miliar.
st. zł. Zamoyski zaproponował: dajcie połowę a odrestauruje obiekt. Danuta Matłaszewska, Anna Skoczkowska