Poniższe opowiadanie jest wspomnieniem Pana Jerzego Makary.
Opowiadanie to ukazało się w Czasopiśmie Miasto w Koszalinie
. Pan Jerzy Makara pochodzi z Michalowa- Ur. w 1946 roku- z zawodu nauczyciel i oficer WP
Mój pierwszy złocisty michalowski karp Wędkarstwo to tradycja rodzinna. Zaraziłem się nim od mojego ojca z
którym, jeszcze jako dzieciak, wraz z bratem, uczestniczyłem w sobotnio - niedzielnych wędkarskich wyprawach.
Mieszkaliśmy na Zamojszczyźnie, w rejonie Szczebrzeszyna, tuż nad pięknie meandrującym wśród pól i łąk Wieprzem.
To była rzeka z bardzo bogatym rybostanem. Przeważał kleń, bieługa(to taka nadwieprzańska odmiana płoci), jelec,
świnka, brzana, tłuste kiełbie, ślizy no i szczupak oraz leszcz. Na karasie chodziliśmy z kolegami na pobliskie
poniemieckie lotnisko, gdzie w po bombowych lejach, było ich bez liku. Karasie i traszki zdominowały te okrągłe
sadzawki a między głazami i w korzeniach drzew wygrzewały się jaszczurki i salamandry. Ponieważ święta za pasem,
to opowiem przygodę z pierwszym moim spotkaniem z karpiem. Były wakacje, miałem 9 lat i swoją trzyczęściową
leszczynową wędkę, z której byłem bardzo dumny. Stosowałem ją zarówno do połowu kiełbi, leszczy jak i na
szczupaka. Do tego dość gruba żyłka i czerwony spławik. Na sporej wielkości haczyk zakładało się gnojaczki,
groch lub pszenicę oraz to co żyło na łąkach i w wodzie a więc pasikoniki, muchy, liszki, kłódki, pijawki,
ważki, chrabąszcze. W tym dniu łowiłem na tzw. „żukowym zakręcie” na zwykłą przepływankę, chodząc z wędką
wzdłuż bagnistego brzegu. Mój pierwszy karp, który niespodziewanie pojawił się u progu mojej wędkarskiej pasji,
dokonał w mojej wyobraźni wielkiego spustoszenia. I tak, jak nagle się pojawił, tak i szybko zniknął. To była
tylko chwila, w czasie której działałem jak automat. Branie było normalne, podtapiające spławik, nastąpiło
typowe zacięcie i... ten opór szamoczącej się przy dnie dużej ryby. Karp ciągnął z niewiarygodną siłą pod
przeciwległy brzeg, postąpiłem krok do przodu, poczułem chłód rzecznego błocka w okolicach kolan, pomyślałem
dalej nie mogę iść, bo w bagnie się utopię. Tułów wychyliłem do przodu, wędkę trzymałem już tylko w jednej
wyciągniętej ręce, stawałem nawet na palcach, by tylko przetrzymać ten pierwszy atak. Chciałem zrobić pół kroku
do przodu, lecz uwięzione w bagnie nogi nie dały się wyciągnąć. Tam gdzieś w środku rzeki karp szalał, na białym piaszczystym dnie widziałem jego potężny cień i te, tak absorbujące wzrok, boczne złociste błyski ciała wielkiej ryby walczącej o życie. Z dziecięcym uporem starałem się nie dopuścić do ucieczki, padłem na kolana, wyciągnięta ręka nie starczała, położyłem się na powierzchni błocka, poczułem jego gnijący zapach, zamknąłem oczy, chłodna maź zalała mi twarz. Nagle zmęczony karp zawrócił, kierując się w moją stronę, tuż przy mnie odpoczywał. Próbowałem wstać, lecz błocko nie pozwalało, przyssało się do mojego ciała. Wędkę podciągnąłem bliżej siebie, podpierając się rękoma uniosłem ciało w górę, z trudem, lecz powoli powracałem do pozycji pionowej. Zaaferowany ratowaniem się z błotnej kąpieli, na chwilę zapomniałem o karpiu. Gdy przetarłem z błocka oczy, wędki już przy mnie nie było. Widziałem, jak powili oddala się sunąc po powierzchni ciemnej breji. Długo wpatrywałem się w uciekającą ku drugiemu brzegowi bombkę spławika. Uwięziony, nic nie mogłem zrobić, tylko patrzeć jak wędzisko znika pod powierzchnią wody.
Znalazłem je w korzeniach nadbrzeżnych drzew, bez haczyka. Umorusany i trochę w błocku podtopiony wykąpałem się
w rzece. Rodzicom o walce z karpiem opowiedziałem. O błotnej kąpieli nie. Tym, którym opowiadałem, dziwili się,
bo na tym odcinku rzeki karp nigdy nie występował. Może był to jakiś samotnik – globtroter. Później karpie
łowiłem na rzece Por koło Sułowa oraz na niewielkim dopływie Wieprza, Śwince w rejonie Klemensowa. Od tej
dziecięcej przygody minęło wiele lat, zanim początkowe rozczarowanie, przekształciło się w podziw dla tej
złocistej, silnej i mądrej ryby. Pozdrawiam – Jerzy Makara