W latach dwudziestych ubiegłego wieku o Michalowie na Zamojszczyźnie było bardzo głośno. Jedni mówili o parobku Michałku, że głupi, inni wołali na niego święty. A było to w listpadowy poranek (22.11.1928 roku). Pół wsi zerwało się z łóżek. Obudził ich hałas, a potem dziwny, głęboki głos spod figury . Parobek i pastuch kowala siedział na jej czubku i śpiąc głosił kazanie. Ludzie zbaranieli.... Do wsi zaczęły przyjeżdżać tłumy. Wieść o Michałku, co przepowiada przyszłość, chodzi po wodzie, fruwa i tropi... komunistów obiegła całą Polskę. Do maleńkiego, oddalonego o kilka kilometrów od Szczebrzeszyna Michalowa zaczęli ściągać mistycy, dziennikarze i spragniona cudów gawiedź z zamojskich wsi. - Tłum był tak gęsty, że tego Michałka, jak prorokował, to mało kto widział - mówi 84-letni Stanisław Pańczyk z Michalowa. - Za to jego kazania niosły się po polu doskonale. Słyszałem je wiele razy. Mądry był, jakby nie pastuch. Mądrzejszy niż niejeden ksiądz. Pod koniec lat 20. u michalowskiego kowala Józefa Berdaka zjawił się chłopiec. Nikt nie wiedział skąd przybył, a on sam niechętnie o tym opowiadał. Nie był zbyt rozgarnięty i nie przejawiał nadzwyczajnych zdolności. Do czasu aż zaczął głosić kazania i prorokować. Niektórzy mieszkańcy wsi zaklinają się, że potrafił także latać i chodzić po wodzie. - To było niesamowite - tłumaczy Pańczyk. - Wspinał się jak w transie na dach kuźni i przepowiadał. Taki był lekki, jakby tam nie właził, ale wiatr go nosił nad ziemią. Czegoś takiego w życiu nie widziałem. O wyczynach Michałka zaczęła mówić cała okolica. Ludzie łaknęli cudów. Wprawdzie po wsiach pełno było bab zamawiających uroki, znachorów różnej maści i wróżów, jednak taki "cudak" to była prawdziwa sensacja. Do Michalowa zaczęły ciągnąć tłumy. Ludzie o głodzie i chłodzie wypatrywali "świętego". Niektórzy modlili się, śpiewali religijne pieśni. Michałek głosił kazania codziennie, przez półtora roku. Co mówił? - Wołał, żeby naród się poprawił, że będzie wojna i koniec świata - zachwyca się Pańczyk. - Wytykał ludziom grzechy i pokazywał palcem na komunistów. Nie cierpiał ich. Ci padali przerażeni i głośno się kajali. Ludzie dziwili się, skąd on to wszystko wie. Mówił też m.in., że we wsi stanie kościół. I świątynia teraz stoi. Była w nim jakaś tajemnicza moc. Kazania Michałka zaczęły gromadzić coraz więcej ludzi. Pątnicy ciągnęli z całej Polski. Znali go na Śląsku, Pomorzu i w samej stolicy; mówiono, że za granicą też. Spotkania ze "świętym", zaczęły zmieniać się w wielkie targowisko. Stragany uginały się od różnych pyszności, ustawiano je wszędzie i handlowano wszystkim. Można było kupić m. in. słodycze, kiełbasy, salcesony... i gorzałkę. Jednak nie tylko jadło i picie kupowano. Największą popularnością cieszyły się zdjęcia z podobizną "proroka", które można było nabyć za złotówkę. Sprzedawał je głównie kowal Berdak oraz jego pomocnicy. Coraz częściej rozprowadzał je sam Michałek. Interes rozkręcili także miejscowi. Nawet drobni pijaczkowie, którzy worki z piaskiem oraz wodę z rzeki Wieprz sprzedawali jako święte od Michałka. 77-letnia Albina Kobylarz o Michałku słyszała od swojej mamy. - Ludzie wędrowali często po parę dni, byli głodni. Kupowali głównie herbatę i chleb, zdarzało się, że i coś mocniejszego - śmieje się staruszka. Cała sprawa nabrała rozgłosu i zaczęła być kością w gardle ówczesnych władz. Wszystko potęgowały kazania proroka, który dość często krytykował ówczesne rządy. Zaczęto podejrzewać, że Michałek jest chory i należy go zbadać. Kowal Berdak wziął sprawy w swoje ręce i ogłosił, że żadnego "dochtora" do Michałka nie wpuści. Wśród pospólstwa rozpowszechnił wieść, że pewnego dnia zapukał do jego chaty siwy starzec i rzekł w stronę parobka Michałka: "Biedne dziecko, tak ciebie te redaktory i te inteligenty męczą". Gdy to powiedział, zniknął na oczach domowników. Rzekomo miał to być Pan Bóg. Od tego czasu "świętego" z Michalowa nie opuszczała osobista "gwardia" złożona z miejscowej straży pożarnej. W tym czasie, gdy "nauczał" Michałek, okoliczne kościoły stały puste. Nikt nie chciał słuchać księdza. Wszyscy gromadzili się w "raju". Na kazaniu Michałka pojawił się także ksiądz ze Szczebrzeszyna, Andrzej Wadowski*. Nie przyjechał jednak wysłuchiwać nauk proroka. Pielgrzymi postawili w "raju" Michałka kilkumetrowy, drewniany krzyż. Na krzyżu z przodu widniał napis: "Przepuść Panie, przepuść ludowi Twemu, a nie bądź na nas zagniewany na wieki", z tyłu: "Pamiątka przez natchnienie Michałka Duchem Świętym". Z takim napisem ksiądz krzyża nie chciał poświęcić. Napis usunięto. Podczas ceremonii poświęcenia Michałek przestraszył się i uciekł do kuźni. Ksiądz napominał lud, żeby się zastanowił. Że Michałek nie jest żadnym prorokiem i grzeszą wierząc w to, co mówi. Pamiątkowy krzyż stoi po dziś dzień w Michalowie, okalają go trzy potężne jesiony. Z trudem można odczytać napisy. "Białka ócz wywrócone, usta wykrzywione niezwykłym jakimś spazmem. Tłum tak na 6-7 tys. Ten widok jest imponujący". Tak w latach 20. rozpisywał się jeden z redaktorów postępowego Ekspresu Lubelskiego. Sława Michałka osiągnęła apogeum. A to wszystko za sprawą kowala Berdaka i jego pomocników, którzy coraz częściej pojawiali się w zamojskich szynkach na zakrapianych alkoholem ucztach. Michałek z nimi tam bywał. Trwonili mnóstwo pieniędzy. Skąd je mieli? Przeważnie za sprzedane fotografie z podobizną "proroka". To ludzi zaczęło kłuć w oczy. Mieszkańcy Michalowa byli już zmęczeni napływającym tłumem pielgrzymów i snuli podejrzenia, że cała sprawa to robota kowala Berdaka. Napisali list do starosty zamojskiego przeciw Michałkowi. Policja wszczęła dochodzenie. Przeszukany został m.in. dom kowala i kuźnia. Znaleziono kilka latarek, którymi rzekomo kowal przez dziurę w dachu oświecał głowę proroka, tworząc aureolę. Oprócz latarek ważnym śladem była korespondencja Michałka z fotografami. Listy wskazywały na to, że Michałek zawarł z nimi umowy handlowe na dostawę fotografii z własną podobizną. Po tym zdarzeniu Michałka, kowala Berdaka oraz dwóch pomocników aresztowano. Kowal stwierdził, że cała afera z Michałkiem to tylko "zabawa i żarty", a z całą sprawą nie ma nic wspólnego. Zwolniono go z aresztu. Na wolność wypuszczono także pomocników. - Po trzech dniach przesłuchań i Michałka wypuścili. Wracał na piechotę z Zamościa i zemdlał gdzieś po drodze - wspomina Józef Głowacki, 56-letni wnuk kowala Berdaka. - Znaleźli go i opatrzyli jacyś dobrzy ludzie. Do Michalowa nie wrócił - W moim domu po dziś dzień wisi krzyż, który Michałek niósł przed sobą podczas pielgrzymek do Radecznicy - tłumaczy Irena Iwańczuk, wnuczka kowala, emerytowana nauczycielka z Krasnegostawu. - Szkalowali mojego dziadka, że hipnotyzował Michałka. To nonsens, ponieważ dziadek nie miał takich zdolności. Jeśli chodzi o pieniądze z ofiar, dziadek oddawał je księdzu Andrzejowi Wadowskiemu ze Szczebrzeszyna. Kowal Berdak prawdopodobnie wydalił Michałka ze służby. Sam dalej pracował jako kowal. Zmarł podczas pracy w kuźni w 1957 r. Michałek prawdopodobnie osiedlił się w Nieliszu, gdzie się ożenił i dochował czwórki dzieci. Zmarł w 1988 r. Z Dziennika Wschodniego *Ks. Andrzej Wadowski – kanonik Kolegiaty Zamojskiej, dziekan i proboszcz szczebrzeszyński w latach 1913 – 1931. Urodzony 14 XI 1870, zm. 31 XII 1931. |