Z moich dziecinnych lat, które tak szybko przeminęły, Wieprz zawsze przywoływany był w mych myślach najczęściej. Chociaż minęło już 60 lat, słyszę ciągle plusk i lekko szumiący głos mojej rodzinnej rzeki. Rzeka z pierwszych obrazów mej dziecinnej pamięci, to fragment Wieprza z okolic Zielonego Mostku, w którego pobliżu mieszkaliśmy. Tam często jako dzieci, przychodziliśmy z moim starszym bratem popatrzeć z mostu na leniwie płynącą wodę.
W okolicy mostku, szczególnie w górę jej biegu, rzeka meandrowała. Nurt jej był bardzo leniwy. Zakola meandrów były częste i dość ostre. Patrząc z mostu na wodę z biegiem jej nurtu, widziało się na dnie, jej lewego brzegu wypłycenie, które pokryte było złocistym piaskiem. Na tle piasku widoczne były przemieszczające się stada ruchliwych cierników.
Prawy brzeg rzeki był głębszy. Dno było niewidoczne a na powierzchni wody powstawały liczne wiry, powodowane opływm wody, wokół drewnianej wbitej głęboko w dno rzeki, podpory mostka. Tu nad łąką w okolicach mostka, pomiędzy parkiem a rzeką po bezchmurnych nocach, letnimi rankami wisiała piękna mleczna mgła. Obydwa brzegi rzeki porośnięte były przeważnie olszyną i rozłożystymi łozami, które latem obsiadane były przez pszczoły z niedalekiej dość sporej pasieki pana Kuźmy, mieszkającego w byłym Domku Łowczego . Niektóre zakola rzeki pokryte były łachami nenufarów.
Wędkarze zapuszczali się w tą okolicę bardzo rzadko. Czasem tylko, wdziało się kogoś, kto brnąc wzdłuż prawego brzegu Wieprza, poprzez wysokie,
dziko rosnące przybrzeżne trawy , trzymając w jednej ręce wędkę a w drugiej kankę z żywą przynętą, zapuszczał żywca w głębsze,
podmyte przez wodę brzegi i wykroty rzeki, gdzie drapieżne szczupaki miały swoje kryjówki i doskonałe miejsca do ataku na rybią drobnicę.
Wędkarze do łowów na szczupaka posługiwali się sprzętem wykonanym chałupniczo. Wędzisko zrobione było najczęściej z pędów leszczyny
lub „szpilusu”, który porastał niektóre miejsca na zachodnich obrzeżach parku. Zyłka była w tym czasie raritasem. Stalowy przypon, który używa się w zestawach do połowu szczupaków wykonywany był z drutu do nawlekania liści tytoniu przeznaczonych na suszenie. Spławik natomiast stanowił często szpunt od dębowego antałka po piwie. Był to rok 1951. Nikt wtedy nie miał kart wędkarskich. Kłusownictwo było zakorzenione z dziada pradziada, i to nie tylko w odniesieniu do ryb. W Wieprzu, w tamtym czasie żyły między innymi szczury piżmowe, które były odławiane w celach komercyjnych. Wykonywano z nich błamy pod modne wówczas palta, a każde palto musiało być zwieńczone kołnierzem z futra wydry. Kiedyś pięknym letnim, niedzielnym popołudniem wybraliśmy się z Ojcem na spacer. Idąc dróżką w dół dotarliśmy do Zielonego Mostku. Staliśmy dłuższy czas na mostku wpatrzeni w nurt rzeki. Nagle ciszę tego miejsca, przerwał dość głośny i kilkakrotny plusk wody w niewielkiej odległości. To spławia się wydra - powiedział Ojciec. Po chwili nastąpiło kilka gwałtownych i głośnych pluśnięć przechodzących we wrzenie wody. Ojciec poszedł prawobrzeżem w dół rzeki, a my podążyliśmy z bratem za nim. Po kilkudziesięciu metrach dotarliśmy do niewielkiej zatoczki na rzece, utworzonej przez opadające do wody łozy. Ojciec nachylił się nad czymś na brzegu. Po chwili zobaczyliśmy, że wyciąga z ziemi jakiś niewielki kołek, który wbity był w ziemię. Od tego kołka prowadziła do wody cienka stalowa linka. Kiedy Ojciec zaczął to wyciagąć, na końcu linki ukazała się wielka wydra. Już nie żyła. Te pluski i wrzenie wody, które słyszeliśmy stojąc na moście, to był jej taniec śmierci. Linka zakończona była jakimś zmyślnym urządzeniem, które zaciskało krtań wydry. Ojciec wziął to „trofeum” i pomaszerowaliśmy do domu. Obok domu stała skrzynia z piaskiem na której Ojciec położył wydrę razem ze sprzętem, który zadał jej śmierć. To zrobiło na mnie wielkie wrażenie, pierwszy raz w mym tak krótkim życiu widziałem wydrę, zwierzę wielkie w stosunku do mojej dziecinnej postury. A to czym na nią polowano, przeraziło mnie. Później już nigdy w Polsce nie widziałem wydry, pomimo że spędzałem nad wodą wiele dni i nocy, w różnych przepięknych zakątkach Polski. Ponownie wydrę zobaczyłem po 33 latach, ale już nie we własnym Kraju. Byłem wtedy emigrantem. Kiedyś wybrałem się na nocny połów węgorzy, na niewielkie wąskie i długie pomorenowe jezioro Langesø ( długie jezioro), leżące w długim jarze, porośniętym z trzech stron pięknym , bukowym lasem a do części czwartego boku przylegał stary piękny pałac. Było to na wyspie Fyn ( Fionia). Dzień chylił się ku nocy, była godzina 22. Zacząłem montować swój sprzęt wędkarski. Poświata północy powodowała, że była jeszcze dość dobra widoczność. Nagle usłyszałem wrzask licznego wodnego ptactwa i gotowanie się wody w niewielkiej wypłyconej zatoczce, od której znajdowałem się o kilkanaście metrów. Zobaczyłem dwie wydry, które przeprowadzały swój rutynowy atak na ryby. Trwało to kilka minut. Jedna z wydr złowiła dużego węgorza. Nie mogąc go zjeść w głębszej wodzie wywlekła go na brzeg i nic jej nie przeszkadzała, moja bliska obecność. Spałaszowała go w minutę. Potem wydry odpłynęły i nastąpiła wielka, piękna skandynawska nocna cisza. Kiedy mój brat zapytał Ojca, co zrobi z tą wydrą, Ojciec odpowiedział, że odda ją panu Franciszkowi, bo to on zapewne zastawił tą bardzo konwencionalną pułapkę na futerkowca. Pan Franciszek Ż. pochodził z Michalowa ale w tym czasie mieszkał w Klemensowie. Wejście w drogę kłusownikowi doprowadzało niekiedy do bójek, siarczystych wyzwisk lub nienawiści do grobowej deski. Po dwóch dniach pojawił się szarmancki pan Franciszek, spakował sprytnie wydrę w worek i umieścił ją na rowerze. Potem wszedł do naszego domu, postawił na stół ćwiartkę wódki z czerwoną kartką, zamkniętą korkiem oblanym lakiem, usiadł, wziął butelkę, odwrócił ją dnem do góry, uderzył w dno butelki dłonią i z wielką wprawą wyłuskał z niej korek. Po wypiciu wódki i krótkiej pogawędce, grzecznie się pożegnał, całując naszą Matkę w rękę i odjechał w stronę Zielonego Mostku. W dół rzeki, od mostku Wieprz meandrował jeszcze przez kilkadziesiąt metrów, a potem kontynuował swój bieg prawie w lini prostej, aż do zapory przy elektrowni. Gdzieś trzysta, czterysta metrów przed zaporą było świetne kąpielisko. Nazywano to miejsce, kąpieliskiem przy „korytach”. Dojście do kąpieliska było od lewego brzegu rzeki. Tu na brzegu stały trzy, cztery długie koryta. Koryta przeznaczone były do pojenia koni, kiedy istniała tu jeszcze stadnina, a konie pasły się na łąkach dochodzących do Wieprza. Wodę oczywiście czerpano z rzeki. Woda do kąpieli była w tym miejscu wyśmienita. To był jeszcze okres, kiedy Wieprz michalowski był transparentny i niezanieczyszczony. Nieliczni potrafili płynąć z tego miejsca aż ku śluzie przy elektrowni, przepływając po drodze pod ławą, pod którą niekiedy trzeba było nurkować by nie zawadzić głową o jej konstrukcję. Tuż przed zaporą elektrowni, rzeka nabierała malowniczości, przybierała na swej szerokości i rozpływała się w dwóch kierunkach. Nurt prawego biegu rzeki zwany przez mieszkańców starorzeczem, po 200 metrach swojego biegu, spiętrzany był przez zaporę na „Starym Moście”. Stawidła zapory były zawsze zablokowane co powodowało, ze przepływ wody przez śluzę był zawsze jednakowy . Jednostajny szum spadającej ze śluzy wody, działał kojąco na ludzi i przyciągał ich tutaj często w letnie wieczory, by postać na moście i pogawędzić. Z opowiadań mojego Ojca wynikało, że śluza spiętrzała tu wody Wieprza na użytek dużego młyna, który spłonął jeszcze przed Wielka Wojną. W dół, patrząc ze „Starego Mostu” widać było jeszcze liczne sterczące z wody dębowe pale, które stanowiły zapewne dawne fundamenty młyna. Woda, która przedzierała się przez stawidła, tworzyła w dole wielkie płytkie rozlewisko. Prawa strona rozlewiska starorzecza ocierała się o dość wysokie strome wzgórze tworząc półkolisty przebieg linii brzegowej. Na prawym brzegu znajdowały się dwa tak zwane „stoki”. Były to cembrowiny składające się z jednego lub dwóch kręgów betonowych z wykutym w nich otworem, przez który uchodziła z nich woda, piętrzona przez liczne źródełka pulsujące na dnie studzienek. Nachylając się nad cembrowiną widać było bardzo wyraźnie pulsowanie licznych małych źródeł. Woda była „pitna” i smakowała znakomicie. Z tych studzienek- stoków- czerpali wodę mieszkańcy domów, które leżały powyżej, na opadającym do rozlewiska stoku wzgórza . Domy te wyglądały jak wielkie przylepione do niego, jaskółcze gniazda. Dno rozlewiska było płytkie i piaszczyste. Tu kąpali się najmłodsi mieszkańcy Michalowa. Brnąc przez czysta wodę rozlewiska, wpadało się często noga w głębokie źródła z których wypływała lodowata woda będąca efektem nacisku wód gruntowych z pobliskiego wysokiego wzgórza . Zimową porą, rozlewisko zamarzało stwarzając duże i świetne lodowisko. Lewy brzeg rozlewiska był prosty i przebiegał kilkadziesiąt metrów. Załamywał się nagle pod kątem prostym, tworząc z prawym brzegiem wąską, kilkunastometrową gardziel ujścia rozlewiska wody. Dalej po około 150 metrach rozlewisko łączyło się z głównym wtedy nurtem rzeki, w okolicach posesji rodziny Michalców, gdzie było dość szerokie piaszczyste wypłycenie, świetne kąpielisko, a w dawnych czasach służyło zapewne jako bród, do przepraw zaprzęgów konnych na drugą stronę Wieprza. Lewy nurt rzeki spiętrzany był na dwóch zaporach. Zapora główna spiętrzała wodę na użytek elektrowni. Tuż przy budynku elektrowni była druga mała śluza wprowadzająca wodę na turbinę. Śluza ta zabezpieczona była drobną , metalowa kratą, na której wychwytywane były niesione z nurtem rzeki gałęzie i inne nieczystości, które nie powinny były dostać się na łopatki turbin wodnych elektrowni. Nieczystości te, były wyciągane i umiejscawiane w drewnianym korycie, które przebiegało wzdłuż frontowej ściany elektrowni. Koryto miało kształt równi pochyłej ze spadkiem ku rzece. Nieczystości te były spychane z powrotem do rzeki poza zaporą główną. Te dwie zapory wstrzymujące wody Wieprza powodowały, że przed nimi tworzyło się głębokie, rozległe i piękne miejsce do kąpieli. Miejsce to przyciągało wielu ludzi nie tylko z Michalowa ale także z Klemensowa, Bodaczowa, Deszkowic a nawet ze Szczebrzeszyna. W latach 50-tych ubiegłego wieku, miejsce to było najlepszą wakacyjną rozrywką dla michalowskiej młodzieży. Brzegi tego akweniku były obmurowane. Obmurowania dawały świetne ścieżki rozbiegowe do skoków do wody. Co śmielsi wspinali sie na prowadnice wyciągów stawideł by stamtąd wykonywać skoki do wody z wysokości ok. 2 metrów. Wody Wieprza spadające z zapory głównej i te wydobywające się spod jej śluz, opadały na kilkumetrowe pochyłe, betonowe ujście jazów śluzy. Tu zderzając się ze spokojną poniżej wodą , tworzyły kilkumetrową kipiel wodną. Wysokość piany kipielu zależna była od wysokości podniesienia stawideł. Czasem piany kipielu osiągały wysokość do pół metra. Jazy śluzy rozdzielone były wysokim murkiem. Wchodząc na ten murek można było skakać w piany kipielu z wysokości ok. 2,5 metra. Skoki w kipiel wykonywało się na brzuch. Miękkość piany nie powodowała gwałtownych, czerwonych „opaleń” skóry. Gdy stawidła główne były zamknięte, a przed nimi zebrało się dość dużo wody, otwierano stawidła mniejsze, wpuszczając wodę na łopatki turbiny. Woda poruszająca turbinę, wypływała do Wieprza , jakby z pod ziemi, poniżej stawideł głównych. Część strumienia wypływającej wody spod elektrowni, powodowała powstanie poniżej śluzy nurtu o kołowym i wirowym przebiegu. Miejsce to było także dobrym łowiskiem dla wędkarzy. Szczególnie lewy brzeg pomiędzy śluzą a młynem. Brzeg ten był obudowany drewnianą palisadą, która chroniła go przed podmyciem. Tu pod palisadami, zawsze czaiły się szczupaki, które łowiliśmy z łatwością. Zapora nie posiadała żadnej przepławki, umożliwiającej wędrówkę ryb w górę rzeki. Czasem, wczesną wiosną można było obserwować mozolny trud szczupaków, pokonujących silny prąd wody, wydobywającej się spod stawideł, by przepłynąć pod nimi, w celu odbycia tarła w górze rzeki. Za tym miejscem, rzeka wypłycała się, a nurt stawał się bystrzejszy i wiódł nowym korytem umiejscowionym w głębokim jarze. Po kilkudziesięciu metrach, gdzieś na wysokości wejścia na dziedziniec Starej Szkoły, następowało gwałtowne wygłębienie rzeki. Miejsce to nazywano „Dołem”. Tu zawsze na lewym wysokim brzegu rzeki, można było spotkać siedzącego w dole wędkarza - bo było to dobre łowisko. To wygłębienie Wieprza utrzymywało się przez około 25 metrów. Trochę dalej, prawy brzeg rzeki porośnięty były łozami. Miejsce to nazywano kąpieliskiem „pod łózką”. W miejscu tym na lewym brzegu rzeki , wpływał rów odwadniający, odprowadzający wody z łąk położonych nad Wieprzem na zachód powyżej zapory. Rów był pozostałością po pradawnej, lewej odnodze Wieprza, który kiedyś rozlewał się w dwóch kierunkach, około 500 metrów od tego miejsca, powyżej na łąkach. Rów przebiegał przez teren szkoły opasując ją od zachodniej i północnej strony. Kąpielisko pod „łózką” przyciągało wielu młodych ludzi. Początek kąpieliska był przez pewien odcinek rzeki głęboki i wypłycał się wkrótce niedaleko mostu. Tu często młodzi ludzie pracujący w stadninie, przyprowadzali ze sobą konie, pławiąc je w wodach rzeki, przy okazji kąpiąc się sami. Po tych kilkudziesięciu metrach, rzeka dochodziła do zawieszonego wysoko nad nią mostu . Most był drewniany, z bardzo solidnymi barierami na, których często, wakacyjnymi wieczorami przesiadywali młodzi mieszkańcy Michalowa, rozprawiając o przebytej służbie wojskowej, przeżyciach w szkołach średnich i na studiach. Czasem wśród tego młodego towarzystwa widywana była jakaś panna, która odwracała się tyłem do przechodzącej przez most starszej osoby, kryjąc w ten sposób swą tożsamość. Przebywanie młodej panny, wieczorem w towarzystwie młokosów na moście było w wielkiej sprzeczności z „ michalowskim savoir vivre” , który był skrzętnie pielęgnowany i od wieków przechowywany za świętymi obrazami w alkowach starszych Pań. Niektórych „pań” ,nigdy i nic nie odwiodło od paragrafów moralności zawartych w opatrzonym i brzmiącym z francuska nagłówkiem – umierały z tym. W dzień , patrząc z mostu po obydwu jego stronach, gdzie rzeka była wypłycona, widziało się jasne i piaszczyste dno. Na dnie widać było całe stada kiełbi, które były poławiane z mostu, przez wędkarzy w celu użycia ich jako żywej przynęty. Widziało się tu wiele polujących na spadające do wody owady, dużych kleni i jelców, nazywanych przez miejscowych w języku staroruskim bielugami. Bardzo często patrząc z mostu widziało się przemykającą wielką brzanę – tak w tamtym czasie w Wieprzu żyło dużo gatunków ryb, a jego wód nikt i nigdy nie zarybiał. W dół rzeki, za mostem woda była wypłycona, a dno było piaszczyste. Odcinek Wieprza od mostu do połączenia się go ze starorzeczem wynosił około 200 metrów. Prawy brzeg tego odcinka rzeki był niezamieszkany. Lewy brzeg rzeki był zabudowany. To miejsce nazywano „Sadzawkami”. Miejsce to było zamieszkane przez mieszkańców Michalowa dopiero po uwłaszczeniu w 1864 r. Przedtem stał tam tylko czworak folwarczny. Nazwa sadzawki pochodziła najprawdopodobniej od słowa- sadzawka (płytkie niewielkie stawiki do przechowywania ryb). Tu zapewne, kiedy Wieprz miał swoją niezbyt wartką odnogę, mieszkańcy w dawnych czasach urządzali sobie sadzawki. Zapewne tu moczono konopie jako pewny etap w procesie do wytwarzania z nich płócien. Pamiętam , jeszcze w połowie lat 1950-tych jak mieszkańcy Deszkowic przywozili tu konopie. Umiejscawiali je w wodzie na kilkanaście dni. W dawnych czasach w Deszkowicach była bielarnia – czyli mała manufaktura wytwarzająca płótna. Widocznie ta umiejętność michalowskich sąsiadów przetrwała aż do lat 50-tych ubiegłego wieku. To naturalne połączenie się tego odcinka rzeki ze starorzeczem wytworzyło miedzy nimi wyspę, o rozmiarach 250 m szerokości i 400 m długości. Wyspę tą w jednej trzeciej od jej północnej strony przecinał usypany nasyp drogi, łączący dwa mosty. Lewa północna strona gruntów, patrząc od nasypu drogi, należała do Gromady – tak zwana ” wspólna ziemia”. nazywana przez mieszkańców "Olszynkami". Południowa zaś część należała do Ordynacji. Na południowym stoku nasypu drogi, latem, zakwitały piękne , żółte dziewanny. To zapewnie o nich, śpiewał Czesław Niemen, w swej piosence „Kwiaty Ojczyste” – dziewannyyyy, złote pod Zamościemmmmm! . Te dwie odnogi Wieprza po połączeniu się w okolicy posesji Michalców tworzyły wartki nurt rzeki, której lewobrzeże przebiegało po łuku w niewielkiej odległości od domostw. Po około 400 metrach wody rzeki natrafiały na wzniesienie, które powodowało przełom jej wód i gwałtowny ich zwrot w prawo. Przełom wody wytworzył tutaj, nazywany ze staropolska przez miejscową ludność bełk ( wiry). Miejsce to nazywano „Bełkiem Kuźmowym” ponieważ miejsce to leżało na terenie gruntów rodziny Kuźmów. Po kilkudziesięciu metrach spokojnego przebiegu, Wieprz gwałtownie skręcał w lewo. Potem jego przebieg był prosty i monotonny, przebiegał przez działki Kuźmów, Byków , i Zuków . Ten odcinek rzeki był płytki a dno wyścielone było niekiedy twardym, czarnym i obślizłym torfem. Koryto rzeki przebiegało dalej poprzez działki Kobylarzów (Małyszów), Poznańskich (Raków) i Podgórnych - lekko oddalając się w kierunku północno-zachodnim od domostw skupionych wzdłuż drogi zdążającej ku miejscu zwanym „Końcem”. Na wysokości posesji Komajdów następował następny przełom Wieprza, bardzo gwałtowny, miejsce to nazywano „Bełkiem Komojdów” ( potem Bełkiem Godziszów). Ten przełom był najbardziej gwałtownym przełomem wód Wieprza na odcinku przebiegu rzeki poprzez Michalów. Wody rzeki uderzały gwałtownie na wprost w solidny brzeg niewielkiego cyplu, który swym oporem rozdzielał wody rzeki na dwa nurty. (Tu w latach 30-tych ubiegłego wieku rozegrał się jedyny Michalowski Pitaval) Część wody zawracała na lewo , żłobiąc przez stulecia w dość wysokim brzegu , małą zatoczkę . Wody wychodzące z tego „bełku” były już spokojne. Opływały cypel, który był świetnym rozbiegiem do skoków w toń wody rzeki, której dno wypłycało się po wyjściu z „bełku”. Dalej po kilkudziesięciu metrach Wieprz napotykał znów na czołową przeszkodę , załamanie nurtu i zmiana biegu w prawo. Ten punkt przełomu nazywano „Bełkiem Kieryłów”. Miejsce to było , głębokie a w opowiadaniach wędkarzy” , miejscem żyjących tam monstrualnych ryb, niszczących nie tylko wędki ale i podrywki. Po tym bełku Wieprz meandrował gwałtownie wieloma wywijasami . Nurt wody był spokojny i płytki. Meandry kończyły się na „ławie”. Ława sklecona z dwóch ociosanych i połączonych ze sobą pni sosnowych, miała jeszcze barierkę do podtrzymania, która tworzyła długa rozpięta żerdź przybita do dwóch rosnących po obu stronach Wieprza olch. Ława była ważną częścią przeprawy ludzi mieszkających w części Michalowa zwanej „Końcem” do końcowej części prawobrzeżnego Michalowa a szczególnie, przeprawą do lasu zwanego Odnogą. Od tego miejsca Wieprz toczył swe wody w linii prostej przez około 400 metrów. Po czym znów następował przełom rzeki w formie krótkiego zyg-zaka. Miejsce to było głębokie i zwane „Pańskim Bełkiem”. Pańskim ponieważ miejsce to znajdowało się na terenie gruntów należących do Ordynacji Zamojskiej. Po tym przełomie wody Wieprza podążały do pobliskich Deszkowic. 28.09.2007 , Trynity Hotel – Fredericia na Jutlandii (przebywałem tu na tygodniowym kursie a że nie miałem ochoty w każdy wieczór spędzać czasu w barku z kolegami na ”drinkowaniu”, napisałem to skrócone wspomnienie, które dziś 18.07.2012 poprawiłem , uzupełniłem i zamieściłem). Jeżeli ktoś z Państwa chciałby coś dodać, sprostować lub podpowiedzieć do w/w wspomnień- proszę napisać do mnie na email: perkun@yahoo.dk |