logo




ICHALÓW - MIEJSCE POWROTÓW
Poniższe wspomnienia są wspomnieniami Pani Ireny Malec-Iwańczyk. Wspomnienia te ukazały się W Czasopiśmie Artystycznym NESTOR (1)15 2011. Nestor wydawany jest w Krasnymstawie


Ponieważ wielu ludzi nosiło to samo nazwisko jak Maciąg, Żuk, Daniłowicz, Pańczyk, utworzono dla nich przydomki, które przeszły na pokolenia i są stosowane do dziś np. Kubuś, Kubieńko, Psianoga, Chochla, Kaziroga, Tuminka, Galet, Juho, Mól, Bździuch, Borysia, Bziom-Bziom, Kindela, Psiak, Pierścionek, Kurka itd. Od najdawniejszych lat wieś była ośrodkiem kultury, która emanowała od rodziny hrabiego, rządców, ogrodników, nauczycieli, a nawet lokai. Mówiono tu poprawnym językiem, podczas gdy w sąsiednich wsiach używano gwary. Wszystkim uroczystościom towarzyszyła orkiestra włościańska. Zawsze kwitło życie towarzyskie. Gdy było ciepło, w każdą niedzielę mężczyźni zbierali się przed domem kowala. Przewodzili: Michał Malec, Walek Pańczyk, Maciągi, Kościki, Hałasy, Siemkowicze. Niektórzy z nich wyróżniali się talentem gawędziarskim, inni humorem, dowcipem. Byli też tanecznicy, pyskacze, kpiarze, pieśniarze. Zimową porą, wieczorem zbierali się w domu Michała Malca. Byli i tacy, którzy przychodzili z odległych kolonii, jak „Juho”, Popielec „Buras” „Kaziroga”, a nawet z Deszkowic, Felek Jarosz, „Kindela” i inni. W izbie było tłoczno i gwarno. „Juho” wspominał pobyt w carskim wojsku, używał słowa „pudża” pochodzenia tureckiego. Jasiek Kobylarz, późniejszy sołtys, opowiadał o I wojnie światowej. A Michał Malec komentował treść gazet, omawiał biografie pisarzy, kompozytorów, artystów, tłumaczył „Chłopów” Reymonta, oraz inne powieści, które przeczytał. Dzielił się tym, co usłyszał w radiu na słuchawki, a gdy zelektryfikowano wieś, on pierwszy kupił radio Philipsa. Dla chłopów był to szok, istny cud. Z pudełka usłyszeli głos ludzi i chcieli z nimi rozmawiać. Juho mówił „Hej ty, kto ty jesteś?” itd. Poza tym radził też w sprawach gospodarskich, osobistych, robił obserwacje pogody, a potem ją przewidywał, był też niezwykle dowcipny. Ze stolarzy najbardziej wyróżniali się Jaś Szczepanów - Jóźwiak i Janeczek Kościk. Wykonywali oni piękne meble, wprost cacka. Na uwagę zasłużyły też kobiety, które przed wojną pracowały w Warszawie jako bony, takie jak Andrzejewska, Marynia Paszczuk „Kaziroga”, Paulowa i Anna Czyżewska „Prula”. Ta ostatnia niemałą rolę odegrała w życiu dzieci i młodzieży, jej jednoizbowe mieszkanie z klepiskiem, zydlem i warsztatem szewskim, (mąż był szewcem) było miejscem spotkań. „Prula” miała córkę Marysię i syna Wacka, wszyscy już nie żyją. Znała ogromną ilość baśni, pięknie opowiadała, śpiewała piosenki, starszym dawała karty, zwane flirtami, na których były pod różnymi numerami spisane delikatne, a czasem dowcipne komplementy. Chłopcy przekazywali karty dziewczynom, wskazując na numer, a dziewczęta - chłopcom. Były to takie pierwsze zaloty, bardzo nieśmiałe. Anna Czyżewska „Prula” w znacznej mierze i mimo woli wpłynęła na rozwój umysłowy dzieci. Drugim miejscem dla najmłodszych była zagroda „Kubusia” czyli Jakuba Żuka. Wszystkie zabudowania ustawione w długi, zamknięty czworobok. Na podwórze wchodziło się przez bramę i boczne furtki. Razem ze sobą były połączone budynki - wozownia, szopa, drewutnia, spichlerz, dwie stodoły na siano i słomę, obora, stajnia, chlew, kurnik, a przed bramą - studnia. Po młocce kieratem, gdy słoma została ułożona na kształt wysokiej góry zjeżdżaliśmy z wysoka wraz ze Stasiem, synem gospodarza i wtedy towarzyszył nam radosny krzyk i śmiech. Bawiliśmy się tam też w chowanego, a zimą w sadzie, z dość stromej góry, zjeżdżaliśmy na sankach. To był raj dla dzieci. Gospodarze byli ludźmi gościnnymi i kulturalnymi, a ich dzieci - Stanisław Żuk i Albina Kobylarz kultywują dotąd tradycje po swoich rodzicach, ponadto są bardzo pobożni. Tędy przewożono w ogromnych zielonych skrzyniach skarby FON-u, a Michał Malec, wezwany do szkoły, naprawiał uszkodzone podróżą zamki przy skrzyniach. Gdy wkroczyli Niemcy zapanowała zgroza, zajęli pałac, a także zakwaterowali się w domach tutejszych mieszkańców. Jedni odchodzili, drudzy przychodzili, ciągle było słychać lecące samoloty, najczźściej bombowce, bo koło Cukrowni Klemensów znajdowało się lotnisko. Ludzie z dobytkiem uciekali w tak zwane „Rowy” lub na oficynę do parku. Po kilku dniach wracali. Mieszkańcy z wysiedlonych wsi zatrzymywali się w Michalowie. Tu udzielano im schronienia i pomocy. Gdy przyszli Ukraińcy, znów cała wieś uciekła do lasu. Wrócili, by następnie odejść, bo minowano mosty. Dokoła były wysiedlenia, łuny pożarów, bo palono wsie. W Kitowie hitlerowcy dokonali wielkiej masakry ludnoœci. Mieszkaniec wsi Gruszka Mała, Stanisław Rubaj ułożył o tym tragicznym wydarzeniu balladę pt. „Pieśń o morderstwie mieszkańców Kitowa” a rozpowszechnił ją w Michalowie Jan Berdak „Blejba”, miał donośny i piękny głos. Gdy śpiewał, ludzie płakali, a śpiewał często. W tym czasie Pani Maria Skowyrowa ze swym synem Jurkiem zorganizowali tajne komplety dla klas I, II, III szkoły podstawowej. Właśnie tu rozpoczęłam edukację od kl. I, a było nas kilkoro. Gdy przyszli Niemcy, uciekaliśmy do ogrodu. W okresie wojny tutejsi mieszkañcy trudnili się też handlem, lekceważyli niebezpieczeństwo. Jeździli do Lwowa, Warszawy, Wrocławia, Poznania. Wozili tam artykuły spożywcze, a przywozili ubrania i produkty przemysłowe. Przyjeżdżali też mieszkańcy z różnych miast po mąkę, kaszę, masło, mięso. Miałam 8 lat, gdy przybyli Rosjanie, widziałam ciągnione przez psy wózki, a na nich - rannych żołnierzy. Na wzgórzu u „Kubeńki” stała kuchnia polowa, a w parku, w domach, a nawet w ziemiankach, zamieszkali żołnierze. Handlowali towarem przywiezionym z Niemiec: porcelaną, serwetami, zegarkami. Robili sztuczne rewizje, kradnąc różne przedmioty, moim rodzicom ukradli obrączki i złoty kieszonkowy zegarek ojca. Wieczorem w folwarku wyświetlali filmy, grali i tańczyli. Pamiętam, że pili dużo bimbru i zagryzali ogórkiem lub cebulą. Z higieną nie było u nich najlepiej, niepotrzebne im były toalety i gryzły ich insekty. Przed kozakami kryły się kobiety. Jedynie Zonia była odważna. Zaraz po wyzwoleniu, w 1945 r. ruszyła szkoła. Kierownikiem został Walerian Borczowski z Poznania, a po nim - Stanisław Otłowski, nauczycielami: Maria Kuźma, Maria i Aleksander Słomińscy, Karol Wójcik, Janina Sokołowska. Zorganizowano też 7-klasową szkołę wieczorową i kurs dla analfabetów. Szkoła stała się ośrodkiem nauki i kultury. Organizowano loterie, zabawy dla dzieci i rodziców, występy z dziećmi i dorołą¹ m³odzieżą. Latem w każdą niedzielę były zabawy taneczne w parku, lesie, świetlicy PGR lub przed szkołą, często z bufetem, ale bez alkoholu. Powstała też biblioteka, którą kilka lat temu zlikwidowano. Ludzie garnęli się do wiedzy. W weselach, zabawach, chrzcinach, majówkach, nabożeństwach uczestniczyli wszyscy. Było tu dużo uzdolnionej młodzieży. Zdolności plastyczne mieli: Feliks Daniłowicz, Stanisława Kuźma, dwie siostry Maria i Zofia Kuźmówny oraz zmarła już Bogumiła Dudek, która namalowała obraz w ołtarzu, w kaplicy przemienionej z oranżerii. Wielu studiowało farmację, medycynę i inne kierunki. Wielu nauczycieli zdobyło zawód w Liceum Pedagogicznym w Szczebrzeszynie. Wymienię tylko niektóre nazwiska nauczycieli: Józef Berdak, Tadeusz Berdak, Janina Kościk, Bolesław Hałas, Józef Michalec, Leon Iwańczyk, Irena Malec, Genowefa Jarosz, Marianna Popielec i inni. Wiele osób zmarło, część rozproszyża sić po Polsce. Jednak nadal mieszka tu dużo wspaniażych ludzi. Egzotyka tej okolicy i obyczaje ciągle mnie fascynują. Dziś ci, którzy wyjechali stąd przed laty, odwiedzają ze wzruszeniem „stare kąty”, szukają śladów swego dzieciństwa, oglądają domy, w których niegdyś mieszkali. Józef 'Zuk często przyjeżdża z Leśnej Podkowy i wskazuje na miejsce, gdzie stał jego dom. „Tu mieszkałem” - mówi i ciągle planuje kupno domu w Michalowie. Z kolei Jasiek Zych wraca z Niemiec, by spotkać się z dawnymi koleżankami i kolegami i porozmawiać o dzieciństwie, młodości. Po takich wizytach mówi: „Czuję się odrodzony. Wystarczy mi na jakiś czas”. Oprócz moich najbliższych, większość ludzi, o których pisałam, odeszła. Mam dla nich ogromny szacunek i wdzięczność. Pisząc o ludziach mojego świata doznań, tym samym piszę o sobie. Tamten świat mnie skonstruował, a ja spełniam misję jaką mi powierzył - próbuję unieśmiertelnić go słowem. Czy mi się udało? Powroty są różne.

Irena Iwañczyk

Ps.
Powyższe wspomnienia Pani Ireny są podobne do wspomnień zamieszczonych przez nią w Tygodniku Zamojskim w roku 1992.
Patrz- Wspomnienia: Wspom. - Irena Malec Iwańczyk