Pani Janina Hałasa napisała to wspomnienie i opublikowała w gazetce "Sekrety Wsi"- przed śmiercią wyraziła zgodę na zamieszczenie swojego wspomnienia na stronie www.michalów1.za.pl |
Moja wieś, Michalów to okolica wyjątkowej urody, rozłożona po obu stronach Wieprza, otoczona rozległymi łąkami i lasem. Miejsce szczególne we wsi to park, a w nim pałac, budynki mieszkalne i gospodarcze rozrzucone urokliwie, a należące ongiś do Zamoyskich. Osobliwością wsi Michalów był folwark z nieistniejącymi już czworakami, zabytkowym dworkiem i duży piętrowy budynek z kamienia i czerwonej cegły. To szkoła podstawowa. W starej szkolnej kronice napisano, że budynek miał być przeznaczony na biuro dla pobliskiego młyna. Przed szkołą rosły dwa potężne kasztanowce, cieszył oko ogródek z krzewami i kwiatami, stary sad rozsiadł się dookoła. Do szosy głównej prowadzącej do Klemensowa prowadził mały mostek rzucony na wąskim strumyku wpadającym do Wieprza. Wszystko to do dziś zostało, tyle że nie nosi już tych znamion uroku i tajemniczości jak za moich lat szkolnych. Droga do parku wiodła obok starego młyna, który dopiero kilka lat temu posmutniał, bo nie znajduje jak, to się dzisiaj mówi, nabywcy. Pracuje natomiast elektrownia, znalazła bowiem gospodarza, stawidła spiętrzające wodę, miejsce obserwacji i zadumy nad mądrością i rozsądkiem naszych przodków. W drodze do parku trzeba było przejść przez tzw. "ławę". Most drewniany, był chybotliwy i to była cała uciecha , bo kołysała się, a my wraz z nim. Miało to swój nieodparty urok, bo tam na tym moście rodziły się pierwsze jeszcze nieśmiałe uczucia. Taka wieś jak Michalów to oprócz szczególnej urody miejsca, przede wszystkim ludzie. Z szacunku dla, nich chciałam przedstawić kilka portretów moich Nauczycieli. To oni tworzyli atmosferę, kulturę tej wsi, uczyli higieny, sami zaś żyli w warunkach, które dzisiaj by można nazwać urągającymi. Postacią i osobą w szkole podstawowej w Michalowie wszechwładną był kierownik pan Stanisław Otłowski. Przystojny mężczyzna, polonista, dla mnie nauczyciel prawie doskonały. Zakochany w Wileńszczyźnie i polszczyźnie. Nigdy na żadnej lekcji języka polskiego nie musiał upominać uczniów, nie zwracał uwagi, żeby uczniowie nie rozmawiali, kręcili się, bo cisza panowała idealna, a moja klasa siódma liczyła 53 uczniów; w tym znaczna część klasy to wychowankowie Domu Dziecka, który mieścił się w pałacu Zamoyskich. Pan kierownik, ponieważ mieszkał w budynku szkolnym na piętrze wraz z żoną i dwójką dzieci: Andrzejem i Oleńką, obserwował jak uczniowie wchodzili do szkoły i czy był należyty porządek. Obowiązywały wówczas w szkolne apele za 15 min 8:00. Pan przypominał spóźnialskim o punktualności, dzierżąc w ręku linię geometryczną. W szkole palono w piecach, ale przy takiej ilości uczniów w czasie przerw wszystko ciepło umykało. Kierownik przychodził w grubej kurtce, a uczniowie, gdy wchodził, wstawali i odwracali zeszyty z pracą domową w jedną stronę do sprawdzenia, żeby Panu było wygodniej. Sprawdzanie zeszytów było regułą i chociaż pobieżnie rzucał uwagi, to bardzo się tego baliśmy. Najbardziej lubiłam, jak Pan recytował mocnym, donośnym głosem, bronił wraz z Ordonem Reduty, brnął po stepie pełnym traw deklamując "Sonety krymskie" A. Mickiewicza. Kochał poezję Mickiewicza, tęsknił chyba jak poeta za Wilnem. Tak to odbierałam, będąc już dorosłą osobą. Pan Otłowski był troskliwym gospodarzem. Miał zawsze stadko kur, którymi się z wielką pasją zajmował. Szczególnie zwracał uwagę, by kogut był radosny i by się było czym chlubić. Ponieważ młyn pracował w pobliżu, nie było problemu z wyżywieniem stadka. Wiosną, gdy kierownik już poobsiewał grządki warzywne, było zagrożenie, że kury je zniszczą. Wtedy pan kazał siadać przy samym oknie wysokim chłopcom i czuwać, czy kury nie robią szkody. Mówił: -Ty Koper i Jóźwiak macie zadanie wykonać i bezszelestnie wchodzić i wychodzić z klasy. W niczym to nie przeszkadzało reszcie klasy, która robiła swoje. Pan kierownik miał bardzo trudne warunki mieszkaniowe. Wodę noszono wiadrami ze wsi. Pranie było udręką. W mieszkaniu było zimno. Kierownik załatwiał sprawy szkolne w swojej kuchni, biura nie miał. Przy biurku przyjmowała interesantów, których ciągle było pełno. Nic się bowiem we wsi nie działo bez udziału Pana. Tu wszyscy szukali pomocy, wsparcia, rady. Pan należał do wielu organizacji, stymulował rozwój wsi. Pod takim kierownictwem wymagającym i profesjonalnym szkoła tętniła życiem, była znaczącym na owe czasy (a były to lata pięćdziesiąte, sześćdziesiąte) ośrodkiem kultury. Pod wodzą kierownika szkoły i dzięki jego poparciu przygotowywano występy artystyczne. Pracowały nad tym nauczycielki: pani Maria Słomińska i pani Janina Sokołowska i tym postaciom poświęcić należy oddzielne wspomnienia. One były reżyserkami, scenarzystkami i choreografkami. Oczywiście przygotowanie tych występów wymagało ogromnej pracy nauczycielek i nie liczenia swojego czasu. Wymiar godzin nauczycielskich w tych czasach to 36 godzin tygodniowo. Pan Otłowski bardzo zwracał uwagę na poprawne czytanie i recytację. W programie języka polskiego klasy siódmej były utwory różnych poetów. Na lekcji po analizie wiersza M. Konopnickiej "Przed sądem", kiedy współczuliśmy dziecku, które miało być sądzone za kradzież, pan polecił nauczyć się wiersza na pamięć. Utwór jest dosyć obszerny, więc sądziliśmy, że nauczyciel potraktuje nas ulgowo. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy Pan zaczął odpytywać. Okazało się, że nikt w klasie nie umiał. Nauczyciel więc zostawił nas "w kozie", ale tylko część uczniów, tych których uważał za leniwych, reszta poszła do domu. O godzinie 15:00 Pan przyszedł, usiadł i czekał, aż kolejny uczeń zaliczy wiersz. Tak trwało to do wieczora, byliśmy głodni, zmęczeni, ale nauczyciel stwierdziwszy, że jest po dobrym obiedzie, cierpliwie czekał. Okazało się, że rezultat był znakomity. Pan był zadowolony, a uczniowie wiedzieli, że polecenie nauczyciela jest święte. W dzisiejszych czasach byłoby oburzenie, że niewłaściwe postępowanie, że niepedagogiczne, że uczeń się stresuje itd., ale czy pedagogicznym jest, gdy nauczyciel boi się ucznia? Rozumiem, że moje lata szkolne to odległe czasy i że tamte metody nauczania i wychowania są dziś nie do przyjęcia, ale czy w tej pogoni za "nowym" nie zgubiliśmy szacunku dla przeszłości i dla tych, którzy przecież ukształtowali całe pokolenia w miłości do kraju, rodziców, osób starszych, nauczyli pracy i pokory. Wspominając kierownika szkoły w Michalowie, wetknęłam tę aluzję, bo przez całe moje życie nauczyciela ciągle tylko "mącono" w oświecie; zmieniano sposoby, metody, wartości. Zachwalano "wybitnych" pedagogów i ich książki jedynie słuszne i mądre, a nauczyciele chociaż w głębi się buntowali, musieli realizować to, co im polecano. O wszystkich tych mądrościach dawno zapomniano, a dobry i mądry nauczyciel zawsze się obronił. Pan Otłowski miał również słabości, ale któż ich nie ma? Jedną z nich był apetyt na śmietanę i pierogi gryczane. Jeśli ktoś się bardzo chciał przypodobać, to serwował kierownikowi szkoły to szczególne danie. Oparciem dla kierownika był Komitet Rodzicielski na terenie szkoły, a na wybór rodziców do Komitetu miał wpływ kierownik. Dobierano ludzi chętnych do pracy i działania, nie liczących swojego czasu. Lata płynęły, kierownik szkoły zaczął podupadać na zdrowiu. Poprawy warunków pracy i mieszkania nie było. Ciągle trzeba było nosić wodę wiadrami ze wsi. Odeszło kilka roczników uczniów, a Pan tkwił na swym stanowisku. Po długim leżeniu w szpitalu w Szczebrzeszynie pan Otłowski zmarł. W trakcie pogrzebu tłumy odprowadzały trumnę na cmentarz w Szczebrzeszynie. Pogada była fatalna, padało i wszyscy brnęli w błocie po kostki. Delegacje z Zamościa, z wielu szkół, młodzież szkolna, licznie przybyli mieszkańcy Michalowa pożegnali swojego kierownika. Z szacunku dla pana Otłowskiego garść tych skromnych wspomnień poświęcam, by i szkołę i otoczenie szkoły i ludzi ze szkołą związanych ocalić od zapomnienia. Pan Otłowski zasłużył na wdzięczność . Przytoczę tu słowa Camusa: "Jeśli istnieje coś, czego zawsze można pragnąć i niekiedy osiągnąć, to jest to czułość ludzka" |